Opera Omnia jako program artystyczny
Na początku 21 wieku, po czterdziestu dziewięciu latach czyli niespełna półwieczu moich doświadczeń teorio praktycznych w dziedzinie uprawianej i ukochanej przeze mnie sztuki dochodzę do przekonania, że stopień uwikłania moich przemyśleń i diagnoz w świadomość zbiorową jest porażający. Choćbym nie wiem jak starała się uwolnić od tego, co zostało już pomyślane i zapisane przez filozofów, którzy mnie egzystencjonalnie poprzedzali. W tekstowych konstatacjach zmierzających do tego, by znaleźć słowo (słowa), klucz (klucze) opisując świadomie to co robię pchana tajemniczą siłą (vis) mojej artystycznej intuicji, zapisać choćby szczątkowo moje tęsknoty i drżenia, wzloty i upadki, wątpliwości i trwogi pełne i całościowe uchwycenia istotnościowe, zawsze grzęzłam w tym, co już zostało pomyślane i powiedziane znacznie lepiej niż mi udało się powiedzieć.
W młodości, pełne pychy przekonanie, iż sama potrafię oświetlić i rozjaśnić moją sztukę kierowało mnie w stronę nieco buńczucznych manifestów, które choć niekompletne były dla mnie Drogą do tajemnego słowa – klucza, czegoś na kształt kamienia filozoficznego (generalnej zasady świata) rozstrzygającej o bycie i niebycie sztuki w jej teoretyczno-praktycznej, holistycznej istocie. Istota rzeczy (the Crux of the Matter, der Kern der Sache) umykała w tym ujęciu jak funkcja hiperboli ustawicznie zbliżająca się do asymptoty nie osiągając jej nawet w odległej nieskończoności. Nadto, skrzecząca banalność codziennych konieczności wisiała i dotąd wisi kamieniem młyńskim u mojej szyi i przeraża niewyobrażalną wprost grawitacją.
Zdeterminowana tym, czego uniknąć nie mogę stwierdzam teraz, że rację miał Karl Mannheim pisząc, że jednostka nie myśli. Ona co najwyżej kontynuuje myślenie poprzedników. I rówieśników.
Nie uwolnię się od pęt tego, co było już pomyślane, powiedziane i zapisane, bo moja świadomość indywidualna jest atomową cząstką przebogatej magmy świadomości zbiorowej, i to cząstką nie najważniejszą.
Winnam teraz wyjaśnić, co rozumiem przez pojęcie transfiguracji Odyna. W „Eddzie Poetyckiej”, celtycko-skandynawskiej, a także starogermańskiej epopei będącej wykładem specyficznej kosmologii i kosmogonii Odyn jawi się jako niezwykłe bóstwo. Zazwyczaj pojawia się jako dostojny starzec zbrojny w odpowiednie atrybuty lecz zmieniać się może w przystojnego młodzieńca.
Odyn jest echem odwiecznych tęsknot ludzkości do nieśmiertelności, reinkarnacji i transfiguracji, czyli zjawisk ze sfery ducha a nie materii. Zdeterminowana zasadą przyczyny i skutku materia, z której zbudowany jest człowiek ciąży ołowiem dosłowności a człowiecza materialna powłoka gnije po śmierci w oparach cuchnącego smrodu.
Odyn, z jego niezwykłą transfiguracją jest promykiem nadziei, że ludzkie dokonania i codzienna krzątanina maja głębszy, nierozpoznany sens. Sen o Walhalli, Edenie walecznych Zygfrydów narzuca inny ogląd, odmienną perspektywę na codzienność. To, że Odyn przybiera różne postacie jest jednak niczym wobec jego transfiguracji ze starca w młodzieńca, gdzie odwrócony i zaprzeczony jest czas. To jakaś paradoksalna bifurkacja, której doświadczał Dionizos, a którą poprzez moją sztukę proponuję odbiorcy. Bowiem w każdym z nas jest szczypta trwogi i nadziei, rozpaczy i radości i transfigurującego się Odyna.
Natalia LL
3 marca 2008