Natalia LL w pracy Transfiguracja Odyna przyjmuje rolę czarownicy. Reprezentuje wiedzę i moc. Ale warto od razu dodać, że atrybuty te pochodzą z obszaru, którym zajmuje się demonologia. Czarownica należała zatem do świata patriarchalnego dyskursu. Z jednej strony sublimowała lęki przed odmienną seksualnością, ze strony drugiej okazywała się przydatna w działaniach opresyjnych wobec kobiet. Dzisiaj, gdy patriarchalizm przybiera postać zgoła operetkową, czarownica nabiera nowych znaczeń.
Natalia LL lokuje czarownicę pomiędzy przedstawieniem młodego i starego Odyna. To dewastacja mitu. Odyn w mitologii nordyckiej jest bogiem wojny i wojowników oraz współtwórcą świata. Jest ponadto tym, który w szczególny sposób umiłował mądrość. U Natalii LL natomiast pozostaje nagi, bezbronny. I pełen niepewności, pozbawiony poczucia sensu. Młody Odyn nie zna przyszłości, stary natomiast poszukuje – wydaje się, że nadaremno – sensu minionego życia. Wszystko zdaje się płynne, jak czas, który zmienia wszystko wokół. Dominuje niepewność. Klimat zagubienia. W tym kontekście czarownica zdaje się reprezentować ten rodzaj wiedzy, którego w świecie Odyna zabrakło.
Transfiguracja Odyna, składająca się na większy projekt Opera omnia, to kolejna odsłona artystycznego spektaklu, jaki od lat Natalia LL prezentuje nie tylko polskiej publiczności. Każda realizacja tej artystki wydaje się na pierwszy rzut oka zaskakująco nowa, ale też każda skrywa kontynuację poprzedniej. Tak jest również z Transfiguracją Odyna. Silnie obecne w tej pracy odwołanie do feministycznego dyskursu – nie będące dziś niczym nowym, choć, przyznać trzeba, bardzo popularne – pojawiało się już w jej wczesnych realizacjach artystki, kiedy, przynajmniej w Polsce, prawie nikt jeszcze o feminizmie nie mówił. Myślę oczywiście o Sztuce konsumpcyjnej. Komentując tamte doświadczenia w 1975 roku, Gislind Nabakowski odnotowała: „Natalia odkrywa pochodzenie mitu wampa, zanim wprowadzi na scenę wampiryzm. W wielu sekwencjach ruchu – zmiennych układach ust – wystawia na śmieszność strach mężczyzn przed kobiecą waginą, jak również gotowość Ew do tworzenia tej kliszy” (1).
Przemiana wampa w czarownicę nie zawiera w sobie sprzeczności. To w gruncie rzeczy synonimy, jeśli uznać, że wamp wprowadza w rozległą problematykę wampiryzmu. Między wampiryzmem a demonologią może istnieć związek zgody, zwłaszcza wtedy, gdy polem odniesienia stanie się dla nich dyskurs patriarchalny. Kiedy chodzić będzie o rozpoznanie dążenia do dominacji jako wyrazu lęku. Nic dziwnego, że w obszarze sztuki kobiet zaczęto upowszechniać ideę tworzenia sobą jako alternatywy dla patriarchalnego logocentryzmu. Wiele działań artystycznych Natalii LL dałoby się w taki właśnie sposób odczytać. Choćby jej performances.
Wbrew pozorom jednak artystka dążyła do tego celu meandryczną drogą. Trochę metodą prób i błędów. I w sposób nie wolny od zawirowań. Bo czymże innym jest w kontekście opisywanej wcześniej twórczości doświadczenie sztuki konceptualnej? A przecież na początku lat siedemdziesiątych Natalia LL poświęciła temu sposobowi myślenia sporo swej artystycznej aktywności. To czas działania Galerii PERMAFO. A przynajmniej początkowy okres jej funkcjonowania. Wtedy właśnie artystka zanotowała: „Język obrazowy będzie czytelny jedynie w obrębie samego języka i straci sens wszelka anegdotyczna motywacja. W ten sposób sztuka stanie się sztuką” (2).
Ten semiotyczny czy wręcz lingwistyczny sposób podejścia do sztuki dążył do odkrycia jej istoty i rozpoznawał taką możliwość w formalistycznych rozstrzygnięciach. Dlatego też Natalia LL dążyła wtedy do oderwania obrazu od jego odniesienia przedmiotowego. Więcej, do pozbawienie go rozmaitych konotacji, które mogłyby wiązać się z doświadczeniami egzystencjalnymi i z wyrażającymi je sposobami symbolizowania. Stąd też biorą się zapewne prowokacyjne fotografie rejestrujące akty kopulacji. Owe pornograficzne – na pierwszy rzut oka – obrazy nie miały być jednak w zamierzeniu obsceniczne. Nie chodziło bowiem w nich o to, co znajduje się przed obiektywem aparatu fotograficznego. I co mogłoby stać się tematem anegdoty. Ważne pozostawało samo zdjęcie. Zdjęcie, które da się zdefiniować jako określona struktura: „Każdy widok (obraz rzeczywistości) można traktować jako zbiór materialny nieskończonej ilości punktów” (3) – napisała LL w 1977 roku.
Natalia LL zdawała się wierzyć w możliwość stworzenia gramatyki sztuki. Tego artystycznego odpowiednika Fukuyamowskiego końca historii. Bo jeśli dałoby się zrealizować zamierzony cel, wówczas spełniłoby się proroctwo Georga Wilhelma Hegla, iż zadaniem sztuki będzie już tylko autorefleksja. Co musiałoby doprowadzić do kresu sztuki. I rzeczywiście w latach siedemdziesiątych mogło się wydawać, iż do ziszczenia się tej wymownej idei jest bardzo blisko. Ale, jak to w życiu bywa, kres nie musi być końcem. Może być także wyczerpaniem się pewnego sposobu systemowego myślenia.
Paradoksalnie rozpoznania, jakie poczynił konceptualizm w swych różnorodnych przejawach, stały się początkiem niezwykle interesujących poszukiwań. Wymierzone one były nadal we wszelkie postacie figuralnego czy formalnego mimetyzmu. Coraz rzadziej pojawiały się jednak pytania o istotę samej sztuki. Zaczęto raczej zwracać uwagę na społeczne uwarunkowania podobnych pytań. I poszukiwać odpowiedzi na okoliczności, które powodują, że coś za sztukę się uznaje. W konsekwencji wyzwaniem dla artystycznych inicjatyw stawało się przekroczenie granicy społecznej akceptowalności. Wielu twórców wolało więc sytuować swą twórczość w obszarze, który nazywali nie-sztuką, aby nie znaleźć się w szponach komercyjnych oddziaływań. W tym kierunku podążyła też Natalia LL.
Nie była to jednak jakaś radykalna zmiana wektora jej twórczości. Przeciwnie. Wtedy gdy zajmowała się formalizowaniem języka sztuki, czyli ulegała patriarchalnemu logocentryzmowi, równocześnie podejmowała działania, które wpisywały ją w inny krąg zagadnień. Już w 1972 roku koncentrowała swą uwagę na tym, co potoczne: „Sztuka realizuje się w każdym momencie rzeczywistości – pisała – każdy fakt, każda sekunda jest dla człowieka jedyna i niepowtarzalna. Dlatego zapisuję wydarzenia zwykłe i trywialne, jak jedzenie, sen, kopulacja, odpoczynek, wypowiadanie się itp.” (4).
To sposób myślenia, który zadłuża się w refleksji Martina Heideggera, sformułowanej w Liście o humanizmie. By uwolnić się od zideologizowanych ujęć człowieka, Heidegger postulował powrót do tego, co w człowieku najbardziej pierwotne. Natalia LL zdaje się czynić to samo. W latach siedemdziesiątych wydawało się, iż podobny punkt widzenia sprzyjał formalizowaniu sztuki i w efekcie oderwaniu jej od wszelkich konotacji wiążących ją z egzystencją, pozwalał na rekonstrukcję artystycznej gramatyki. Ale możliwa jest również inna wykładnia interpretacyjna podobnego konceptu. To sposób na destruowanie sztuki nasyconej rzekomym humanizmem. Tędy bowiem prowadzi droga do wykazania, w jakie społeczne dyskursy wikłają się artyści, którzy zresztą nie zawsze do końca zdają sobie z tego sprawę. A jednak Natalia LL nie stara się w swej sztuce być recenzentem cudzych zachowań. Czasami robi to w swych manifestach czy wypowiedziach programowych. W sztuce, pod koniec lat siedemdziesiątych i później, dąży zaś coraz konsekwentniej do oddzielenia tego, co widzialne, od tego, co wypowiadalne.
To wyraźny zwrot, który oddala ją, jak wyżej wspomniano, od wcześniejszych konceptualnych i postkonceptualnych wtajemniczeń. W Śnieniach Natalia LL pokazuje bezradność rozmaitych dyskursów w opisie onirycznych światów. W gruncie rzeczy obserwatorzy jej performances stają przed tajemnicą. Śniąca artystka nie odkrywa, ale wręcz przesłania sygnowane tytułem doświadczenie. Jeśli nie można tego zobaczyć, jakże o tym mówić? „Opisać sen można innym snem – napisze w Rejestracjach onirycznych. – Skomplikowane śnienie można objaśnić inną komplikacją. Jak znaleźć jednak metodę, by śnienie opisać fizycznie w świecie rzeczywistym?” (5).
Jak odnotował Michel Foucault w książce poświęconej Raymondowi Rousselowi, niewidzialne opisujemy w sposób analogiczny do tego, co pozostaje dla nas widzialne. W efekcie nieustannie powracamy do skonwencjonalizowanych, społecznie akceptowanych form rzeczywistości. Jesteśmy w nich zamknięci jak w więzieniu. I dlatego staramy się usprawiedliwić rolę skazańców, jaką nam przypisano, znajdowaniem najróżniejszych społecznych dyskursów wyjaśniających sens ludzkiego świata. Natalia LL poddała jednak podobny sposób postępowania w wątpliwość. Nie chce niewidzialnego zastąpić widzialnym. Przeciwnie, w jej wypadku widzialne wskazuje na nie dające się niczym zastąpić niewidzialne. Podkreślmy – wskazuje, a nie zastępuje. Niech już lepiej niewidzialne będzie negacją, brakiem czy nicością. Czyli stanie w opozycji do pojęć, przy pomocy których staramy się opisać świat i samych siebie. W perspektywie egzystencji zaś płynie stąd nad wyraz prosty wniosek: jesteśmy tacy, jakimi dopiero możemy się stać. Pod jednym wszelako warunkiem. Nie powinniśmy dać się zamknąć w obszarze zagospodarowanym w danym czasie przez normy, które wyznaczają pole widzialnego i wypowiadalnego.
Natalia LL początkowo wpisywała również w ten koncept ciało. Zanotowała mianowicie: „Znamienna jest zależność Ciała i Słowa zawarta w ewangelii św. Łukasza: »A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami«… To ziemskie mieszkanie jest formą przejściową dla energii słowa lub myśli: może ono mieszkać z nami tu i teraz, ale gdy pierwsze niebo i ziemia przeminą, będzie mieszkać w innym świecie. Na ziemi teraz tym innym światem jest sztuka. Ciało może zostać zdemontowane, ale sztuka ciała (body art) jako idea trwa” (6). Dziś kiedy czyta się ten tekst z 1980 roku, można odnieść wrażenie, że zbyt wiele tu uroszczeń słowa. Słowa dominujące nad ciałem symbolizować bowiem mogą moc represyjną. Reprezentują zniewalającą siłę społecznych dyskursów. Złudne to przekonanie, że w słowie kryć się może wyzwolenie ciała.
Bo też nie o wyzwolenie ciała tu chodzi. W końcu jesteśmy na nie skazani i dalece ryzykowna pozostaje chęć uwolnienia się od niego. Negacja, brak czy nicość wskazują również na to, co nasze ciało może dopiero dosięgnąć w przyszłości. A sama przyszłość jawi się jako nieznane, którego śladem ledwie pozostajemy dzisiaj. Cóż powiedzieć o tym, co będzie? I to jeszcze w odniesieniu do naszych ciał? Po trochu ten rodzaj namysłu pojawia się w Głowach mistycznych. Natalia LL w instalacji pod tym właśnie tytułem ujmuje cielesność na sposób gnostycki. Zdaje się ono polem bitwy dwóch konkurujących z sobą sił, dobra i zła. Ciała poddane torturom czy ciała umartwiane mogą orbitować albo ku absolutowi, albo ku szatanowi (7). Artystka wyraża głęboką nadzieję, że dzięki sztuce nawet doświadczenie strachu i lęku przybliża do dobra. Ale mimo tych deklaracji umartwione Głowy mistyczne pozostawiają odbiorcę pełnym niepokoju. Bo czyż każde cierpienie daje się usensownić? Nic dziwnego więc, że ten okres twórczości artystki Ryszard Ratajczak skwitował następującymi słowami: „Natalia nie pozwala się zidentyfikować. Jest dwu- a właściwie wieloznaczna w swej twórczości. Jest eksploratorem poszukującym, niespokojnym i migotliwym w swej pryzmatycznej zagadkowości” (8).
W końcu gdy mowa o ciele, do głosu zawsze dochodzi doświadczenie. Jak się okazuje, wszystkie te projekcje przyszłości, wiara w kreatywne słowo palą się na panewce. Ciało jest nie tylko trampoliną dla myśli, ale również po prostu ciałem. I jakże często okazuje się, że typowo gnostyckie dążenie, aby rozciągnąć ciało między dobrem i złem, nie przystaje do rzeczywistości. Bo każdy wcześniej czy później przekona się, że nie zawsze dobro jest dobrem, a zło złem. A o wszystkim zadecyduje kontekst. Niezwykle znamienne pozostaje w tej perspektywie wyznanie artystki z połowy lat dziewięćdziesiątych: „Przeżyłam autentyczną katastrofę (calamitas) amputacji mojej kobiecości. Mimo fizjologicznych braków moja kobieca osobowość eksploduje erotyką, którą dostrzegam w posuwisto-zwrotnym ruchu liścia na drzewie. Dostrzegam wielokrotnie erotyczne elementy w zupełnie zwyczajnej rzeczywistości” (9).
Wiele znaczeń zostało tu ukrytych. I nie wszystkie zdają się wypowiadalne. Nie każde drgnienie ciała znajdzie przecież swój pojęciowy ekwiwalent. Nie każdy brak da się zastąpić znakiem, już bez względu na to, czy znakiem tym miałoby być słowo czy też może obraz. Tym sposobem ciało wybija się na niepodległość. Staje się po prostu sobą. Może dlatego, że inni przestają zwracać na nie aż tak baczną uwagę? Że nie poddaje się zbyt łatwo narzucanym przez współczesność normom? Bo wszak nie dla starzejącego ciała są one przeznaczone. Wręcz to ono właśnie ma raczej zakaz wstępu do światów zagospodarowywanych przez ludzi młodych. Ale co ciekawe, ta niepodległość, ta samoświadomość ciała możliwa jest dopiero wtedy, gdy stanie się ono niedoskonałe. Paradoksalnie właśnie wówczas dużo mniej zagrożone jest ono reifikacją. Nie dostrzega się w nim już bowiem przedmiotu konsumpcji. Ani nie fetyszyzuje. Jednocześnie wcale się go nie zbywa. Nie lekceważy, jak w patriarchalnym dyskursie bywało, próbując je unieważnić. Zasłonić słowem.
Ciało może posiąść samowiedzę. Ale czy pozostaje ona dostępna każdemu? I czy da się ona, gdy się ją już posiadło, przekazać innym? Jak subiektywne uczynić intersubiektywnym? Oto pytania, którymi możemy nieustannie zaprzątać sobie głowę. I nie będziemy mieli nigdy pewności, że znaleźliśmy zadowalającą na nie odpowiedź. Dlatego Natalia LL pozostaje dziś tak daleko od sztuki pojęciowej. Ale też świadomość dana jest u końca, nie u początku drogi. Może więc sztuka znajduje się bliżej praktyk szamańskich niż tych, którymi zajmują się logicy?
Jaki kerygmat reprezentuje więc niedoskonałe ciało? Najprostszy z możliwych: że racją życia jest samo życie. I że nie trzeba tego życia w żaden sposób uzasadniać. Bo to w nim, a nie w zewnętrznych systemach wiedzy drzemie owa energia, która przekracza wszelkie ograniczenia. Rzecz w tym, żeby tej samoświadomości ciała nie zatracić. Nie roztrwonić, jak biblijnych talentów, do czego mamy zresztą wyjątkową skłonność. I może właśnie dlatego istnieją czarownice. Ze swoją tajemną wiedzą. Chciałoby się powiedzieć – ponadczasową. Dlatego mężczyzna w Transfiguracjach Odyna poddany został procesowi oddziaływania czasu. Brunhilda zaś, w którą wciela się Natalia LL, zdaje się trwać niezmiennie. Jest to możliwe, ponieważ nie występuje ona w swych młodzieńczych wcieleniach. Nie jest wojowniczką, która pragnie prowadzić z Odynem walkę. Godzi się na życie tu i teraz. Dlatego wie więcej.
Ryszard K. Przybylski, 2009
(1) G. Nabakowski, Dwa mity z przyjemnością odrzucone, w: Natalia LL, Texty. Natalii LL. O Natalii LL, Galeria Bielska BWA, Bielsko-Biała 2004, s. 26.
(2) Natalia LL, Język wizualny, tamże, s. 19.
(3) Natalia LL, PERMAFO i inni, tamże, s. 32.
(4) Natalia LL, tamże, s. 13.
(5) Natalia LL, Rejestracje oniryczne, tamże, s. 84.
(6) Natalia LL, Słowo o ciele (ciało w słowie) , tamże, s. 82.
(7) Natalia LL, Luźna przestrzeń, tamże, s. 104.
(8) R. Ratajczak, Sztuka autokreacji, czyli Natalia LL lat osiemdziesiątych, tamże, s. 113.
(9) Natalia LL, Calamitas erotica, tamże, s. 182.