Refleksje, którymi pragnę się z państwem podzielić wynikają z moich własnych doświadczeń artystycznych, są więc siłą rzeczy subiektywne. Dotyczą one głębokich warstw procesu twórczego i są dla mnie rodzajem spowiedzi.
Natalia LL
W pracy artystycznej traktowanej serio, niemożliwym wydaje się rozdzielenie procederu manualnego i myślowego. Refleksja teoretyczna może poprzedzać materializację, ale także może pojawić się jako głęboka syntetyczna motywacja tego co zostało zrobione za przyczyną intuicyjnego drgnienia serca i ręki. Wydaje się, że tę współzależność myśli i materii podkreślił bardzo dobitnie konceptualizm, którego postulaty weszły na stałe do sztuki. Skoro sztuka przejawiająca się w dziełach i myślach ma być wewnętrznie umotywowana, istotną wydaje się sprawa obszaru, dziedziny, przestrzeni, w której jej realizacja się pojawia. Jest bowiem sztuka szczególną aktywnością właściwą człowiekowi, która ujawnia jego (człowieka) złożoność i komplikację. Ujawnia sztuka z mocą wewnętrzne rozdzielenie człowieka na Personę i Antypersonę, nazywając tak scjentystyczne i racjonalizujące działanie świadomości oraz destrukcyjne bądź alogiczne wątki nieświadomości czy podświadomości. „Z podsumowanych w USA przez R. E. Orsteina i D. Galina, a w ZSRR przez V. L. Deglina badań ostatnich lat wynika, że u ponad 97% ludzi (praworęcznych) ośrodki symbolizacji werbalnej i pisanej oraz matematycznej zawarte są w lewej półkuli mózgu, która decyzyjnie zawiaduje ruchami mięśni prawej strony ciała, zaś w półkuli prawej, rządzącej ruchami lewej strony ciała, mieszczą się ośrodki rozpoznawania kształtów, intonacji i melodyki dźwięków oraz poczucie rytmu tanecznego. W rezultacie działanie lewej półkuli umożliwia rozpoznawanie porządku czasowego, a prawej – porządku przestrzennego” (1).
Zdaje się więc, że sztuka przypisana jest do aktywności prawej półkuli mózgu, która, niestety, zdominowana jest przez emocje negatywne, brak przyszłości i celowości. Poznanie negatywne może być snem w sztuce w dosłownym i przenośnym sensie. Sen, jak twierdzi badacz amerykański G. L. Hartman, jest w istocie procesem reperowania zużytych w stanie jawy połączeń nerwowych, selektywnym dołączaniem nowo nabytych treści do poprzedniego materiału pamięciowego. Wart jest podkreślenia skromny dorobek autorki w dziedzinie śnienia w sztuce. Przeprowadzone kilkadziesiąt razy w latach 1978-80 doświadczenia ze śnieniem w piramidzie (w drewnianym modelu piramidy) zastanawiają swoją powtarzalnością i konsekwencją. Zastanawia i zdumiewa także prognostyczna moc śnienia: o Afganistanie nigdy na jawie nie myślałam, a wydarzenia z końca grudnia 1979 roku zostały mi ujawnione pół roku wcześniej, ze szczególną wyrazistością. Śnienie jako proces artystyczny zasługuje na uwagę także i z tej przyczyny, że niepodobnym wydaje się pełne jego zapisanie, zarejestrowanie. Nasza wewnętrzność jawi się w takiej komplikacji i bogactwie, że wszelkie jej nazwanie wygląda jak dyletanckie odzieranie księżniczki z szat. Pozostaje więc Pokora, córka Cnoty, reszta jest milczeniem.
Poszukując przestrzeni dla sztuki, obszaru, w którym się ona ujawnia, nie sposób nie zauważyć samego artysty. Gest artysty może być energetycznym śladem na płótnie, może ujawnić się w kompozycji rzeźbiarskiej, ale może być także śladem ptaka w powietrzu, ryby w wodzie czy węża na kamieniu. Ulotność takiej sztuki ma cudowny urok poetyckiej frazy, która raz posłyszana dźwięczy po latach jak znajoma myśl. Mój szacunek dla body artu i performance wynika z szacunku dla człowieka. Niepowtarzalność i unikalność jednostki jawi się tutaj z ogromną mocą i daje rozkoszne poczucie kontaktu z oryginałem. Fałszywość wszelkich doktryn sprowadzających ludzi do tzw. mas ujawnia się poprzez tę sztukę zupełnie wyraźnie. Przestrzeń ciała/dzieła sztuki pokazuje ograniczenia a zarazem nieskończoność człowieka. Artysta jest więc skończony i ograniczony cielesnością a jednocześnie poprzez ciało pokazuje ducha, ujawnia wspólną płaszczyznę nieskończonej materialności i duchowości. W gnostyckiej Ewangelii Tomasza (werset 77) możemy przeczytać: „Ja jestem Pełnią, Pełnia wyszła ze mnie, Pełnia doszła do mnie. Rozłupcie drzewo, ja tam jestem. Podnieście kamień a znajdziecie mnie tam”. Ta zależność między Ja i Pełnią, jednostkowością i całością, zdaje się być celem sztuki, jako nieskrępowanej, radosnej refleksji poznawczej. Przestrzeń ciała/dzieła nabiera charakteru eschatologicznego gdy uprzytomnimy sobie fakt Zmartwychwstania. Zgodnie z wiarą w rzeczy ostateczne nie istnieje najmniejsza szansa na zatarcie, zlikwidowanie ciała. Ciało sproszkowane, zmiażdżone, spalone lub rozpuszczone w niegaszonym wapnie, gdy wypełnią się czasy (dokona się pełnia czasów), wskrzesi się mocą definicji. Sztuka ciała/dzieła sztuki zasadza się więc na nieprawdopodobnie trwałym tworzywie, które mimo pozornych ograniczeń ma wymiar ponadczasowy: „Kto poznał świat, znalazł ciało, tego świat nie jest wart” (2). Z tej perspektywy inaczej trzeba spojrzeć na różne praktyki umartwiania ciała: flagelacje, posty, włosiennice. Wydaje mi się, że były te praktyki raczej wyrazem szacunku dla ciała, jego szczególnym potraktowaniem by wzmóc doznania duchowe. Praktyki flagelantów były w średniowieczu tak powszechne, że zaniepokojeni papieże słali bulle by powstrzymać zarazę biczownictwa. W naszych czasach tę formę umartwiania przemieniono nieco, ale zasada pozostała ta sama. Tysiące ludzi poddaje się morderczym wysiłkom uprawiając różne dyscypliny sportu, traktując i nazywając te wysiłki przyjemnością. Podobnie ma się sprawa z postem: miast pościć jak dawniej w piątki, odchudzający się poszczą permanentnie, nazywając to dbaniem o linię. Skoro to szczególne zainteresowanie ciałem jest tak powszechnie akceptowane, sztuka ciała jako wyraz aktywności artystycznej jest chyba najuczciwszą metodą ekspresji artystycznej, jest ona sztuką prawdy.
Zastanawiający jest także performance jako rozwinięcie sztuki ciała. Właściwie performance jest sztuką ciała uprawianą w przestrzeni społecznej, przy widowni, wśród ludzi. Nie jest więc to jakaś nowa dyscyplina, ale tylko inny sposób uprawiania sztuki ciała, sztuki samego siebie. Dla pełnego zrozumienia istoty performance przywołać chcę opis Transfiguracji, Przemienienia na Górze Tabor. W Transfiguracji zapowiedziane zostało także nasze własne Przemienienie i Zmartwychwstanie. Prawdziwa Transfiguracja
W luźnej (3) przestrzeni peryferii, w których ujawnić się może sztuka, dostrzegam też obszar szczególnie interesujący i tajemniczy. „Diabeł jest… tajemniczą ale rzeczywistą osobową, a nie symboliczną realnością. Co więcej, jest on realnością władczą («Książę tego świata», jak go nazywa Nowy Testament, który wielokroć mówi o jego istnieniu), złowrogą wolnością przeciwstawiającą się Bogu i panującą nad ludźmi, o czym poucza nas historia ludzkości — ten ogrom powtarzających się nieszczęść, których nie sposób wytłumaczyć działalnością wyłącznie człowieka” (4). Wielokrotne ze szczególnym naciskiem podkreślanie osobowego bytu diabła, odpowiada całej tradycji judeochrześcijańskiej, a poprzez tę tradycję współczesnej nam kulturze. Ta osobowa realność diabła jest sama w sobie TAJEMNICĄ, jeśli starać się będziemy zrozumieć jego rolę i miejsce w historii człowieka. Realność zarządzająca złem i tworząca zło nie może pochodzić od dobrego Stwórcy. Dobroć nieskończona staje się w tym przypadku wątpliwa. Dylemat Boga i Diabła próbowano rozwikłać konstruując gnostyczne i dualistyczne systemy myślowe. Pozornie przy takich założeniach zdawało się, że Bóg tworząc dobro tworzy wszystkie rzeczy duchowe i niewidzialne, Szatan zaś wszystkie rzeczy cielesne i widzialne. „Książę tego świata” jest więc demiurgiem organizującym świat, ale jest stworzeniem upadłym, a jego zło wynikać może tyle ze złośliwości co z ignorancji. Założenie pochodzenia dobra od Boga a zła od Szatana, w istocie demontuje Absolutną Istotę, która albo nie jest do końca dobra, jeśli pozwala na istnienie zła, albo też nie jest wszechmocna, jeśli nie może sobie poradzić ze złem. Byłby to więc dylemat różnych poziomów psychicznego rozwoju ku doskonałości. Zło byłoby więc stanem szczególnego potraktowania wolnej woli, szerzej wolności. Mogłoby być nadużytą przez ignoranta wolną wolą. I dopiero chyba koncepcja Teilharda de Chardin ewolucji ku dobru (od zła do dobra, od niedoskonałości do doskonałości) zdaje się oświetlać TAJEMNICĘ zła i dobra, wskazuje bowiem na te dwa zjawiska jako na drogowskazy pokazujące kierunek rozwoju człowieka.
Paląca emanacja zła zdaje się blaknąć, gdy zło nazwiemy, gdy zostanie ono rozszyfrowane i gdy określony zostanie jego zakres. Demoniczność i diabelstwo nie występuje bowiem (albo bardzo rzadko) poprzedzane gromkimi przyznaniami się do tego, że jest diabelstwem. Przed wiekami, w ludowej tradycji, diabeł ubierał się w modne zagraniczne szatki i kusił (Kusy) miodoustymi słowy, i teraz zdaje się występować łudząco podobny do wybitnych osobowości srebrnego ekranu. Moje zainteresowanie daimonionizmem nie wynika z chęci wyręczania egzorcystów, teologów czy filozofów. Kompetentną czuję się w dziedzinie sztuki i na tę właśnie dziedzinę pragnę wskazać jako na czułe narzędzie rozpoznawania duchów dobra i zła. Sztuka, która jest w moim przekonaniu altruistyczną zabawą i TrageDią (5) zarazem, powołana jest mocą definicji do właśnie „sztucznego” badania tego co jest częścią naszej realności, której obszar określa Absolut i Szatan. Narzędzie sztuki jest wyczulone na te ekstremalne zjawiska, bo precyzja tego instrumentu sejsmograficznego notuje stany naszego ducha, Personę i Antypersonę, które jako pierwiastki dobra i zła, boskości i szatańskości są jednocześnie częścią nas samych. Doświadczenie sztuki luźnej przestrzeni zdaje się też pokazywać właściwe powołanie artysty: określania i nazywania tęsknoty i rozpaczy, strachu i lęku, ale także Nadziei i Miłości, które są nieodrodnymi córami Dobra.
Natalia LL
Wrocław, Michałkowa
lipiec, sierpień 1987
Przypisy
(1) A. Wierciński: Antropologiczny szkic o antypersonie, „Literatura na Świecie”, 1979, nr 10, Warszawa.
(2) Ewangelia Tomasza, w: Apokryfy Nowego Testamentu, Lublin: TN KUL, 1980, werset 80.
(3) A. Lachowicz: Wprowadzenie do teorii luzu czyli energii utraty, Kuwejt 1986 (maszynopis).
(4) Raport o stanie wiary. Z ks. Kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Vittorio Messori, Kraków-Warszawa-Struga: Michalineum, 1986.
(5) L. Szestow: Filozofia tragedii, Warszawa 1987.