Wiesława Wierzchowska: Problem erotyzmu wydaje się być podstawowy dla Twojej bogatej, wielowątkowej i wielomedialnej twórczości. Zawsze obecny, niekiedy w sposób ostentacyjny, niekiedy metaforyczny, niekiedy tylko wyczuwalny jako głęboki grunt realizacji o innej tematyce.
Natalia LL: Tak, w swojej filozofii erotyzmu opieram się na platońskim micie mówiącym o tym, że na początku istota ludzka stanowiła całość. Gniew bogów podzielił jednię na mężczyznę i kobietę. W akcie erotycznym powracamy do tej jedni, łączymy powtórnie i dlatego się spełniamy. Akt erotyczny stwarza życie, jest w nim coś boskiego.
W. W.: Czy od początku działalności artystycznej miałaś świadomość wagi tego problemu dla sztuki? Przecież sztuka w Polsce rzadko ten problem podejmowała, a jeszcze rzadziej ujawniała publicznie.
N. LL: Świadomość wzrasta w trakcie przeżywania życia. Mnie od początku interesowała nie powierzchowna estetyka, ale głębia spełniania się aktu miłosnego, wewnętrzność przeżywania, sama istota erotyzmu. Zawsze dużo czytam, na początku czytałam głównie literaturę egzystencjalistyczną, Sartre’a, Camusa, także Kierkegaarda i trochę jego mrocznej filozofii znalazło się w mojej sztuce. Bo erotyka zawiera w sobie z jednej strony witalność, radość życia, uniesienie, z drugiej zaś lęk i cierpienie. Później zafascynowała mnie literatura libertyńska, de Sade’a, Bataille’a. Moje prace stały się bardziej otwarte.
W. W.: W jakich realizacjach znalazło to wyraz?
N. LL: Pierwsze w latach 60. były erotyki, które nazwałam Kwiaty zła — to były zbliżenia dwu ciał, akty uniesienia, nawet ekstazy. Miały charakter romantyczny. Natomiast na początku lat 70. zaczęłam pokazywać zbliżenia w sposób bardzo mocny.
W. W.: Mówisz o „Rejestracji permanentnej”?
N. LL: To była pozornie obiektywna rejestracja poszczególnych sekwencji stosunku miłosnego. Zawsze jednak starałam się pochwycić formę, tak aby to nie była pornografia tylko sztuka. To jest bardzo trudne, w pisemkach pornograficznych jest niby to samo, ale u mnie jest forma artystyczna, porządek estetyczny, zupełnie odmieniający znaczenie obrazu.
W. W.: Na czym polega różnica?
N. LL: Tego nie można zwerbalizować, to jest tak, jak z definicją sztuki. Są tylko pytania o to, czym jest sztuka i każdy sobie na nie próbuje odpowiedzieć, jednak do końca sztuka nie jest zdefiniowana. Może nie trzeba jej definiować? Podobnie z pornografią – nie do uchwycenia jest granica między pornografią a erotyką, mimo że istnieje. W moich erotykach nie ma pornografii, ja robię sztukę. A że moja sztuka przekracza jakieś tabu? Zawsze interesowało mnie przekraczanie granic, zawsze chciałam przejść przez tę niewidoczną a jakże mocną linię. To zapewne tak szokowało widzów moich wystaw. Zrobiłam w Galerii Związków Twórczych we Wrocławiu pokaz pt. Sztuka intymna — był to specjalnie zbudowany boks, na jego zewnętrznych ścianach wyeksponowałam swoje autoportrety, a wewnątrz znajdowała się przestrzeń erotyczna. Wejść mogła tylko jedna, dwie osoby, nie było miejsca na więcej, i tam były fotografie zbliżenia kobiety i mężczyzny. Wtedy jeszcze szalała cenzura, przede wszystkim na sprawy polityczne, ale także na obyczajowe, cenzor był okropnie skonsternowany i dał pozwolenie tylko na pokaz zamknięty. Wystawa dotyczyła spraw znanych każdemu z własnego doświadczenia, ale pokazanie ich stanowi ciągle tabu.
W. W.: Czy dlatego w cyklu „Sztuka konsumpcyjna” pokazałaś erotyzm w sposób mniej bezpośredni, choć nie mniej drastyczny?
N. LL: Na pewno nie dlatego. W pewnym momencie stwierdziłam, że dosłowność obrazu mi nie wystarcza, że jeszcze jakaś sfera erotyki mi się wymyka i wtedy właśnie zaczęłam zmieniać znaczenia. Jedzenie to czynność elementarna, bez której nie można żyć. Tak ją przetransponowałam, że nagle stała się czymś innym, zaczęła kojarzyć się z niesamowitą erotyką. Nazwałam to „tajemnicą wchłaniania”. Napisałam, sama dla siebie, tekst – piszę czasami takie teksty, które mnie samej pozwalają określić moją sztukę — fragment którego brzmi: „…Tajemnica wchłaniania zewnętrzności jawiła mi się z taką ostrością, że cała moja sztuka od 1972 roku była związana z konceptualną zabawą konsumpcją. Oczywista przewrotność sztuki konsumpcyjnej była rodzajem kpiny ze świata dojrzałej konkretności, a więc banany w uległych i czarujących ustach mogły się zamienić za przyczyną naszej przewrotnej wyobraźni w penisy spragnione pieszczot. W pewien sposób zbliżyłam się też do feministycznego ruchu, choć zdaję sobie sprawę z tego, że ksenofobia feminizmu jest nie tyle wyzwoleniem kobiety, co jej uwięzieniem w szponach pochwy i macicy. Kobieta jako część przepołowionej całości spełnić się może tylko z jej brakującą połową, czyli z mężczyzną. Popieram jednak te zabawy, które Safona opisała w swoich poematach, bo utrudzona kobieta musi mieć szansę spełnienia także w sytuacji, gdy przyjemność nie ma na celu prokreacji. Być może dlatego sztuka konsumpcyjna jest manifestacją radości życia z pełną świadomością trwogi i eschatologicznego końca człowieka”.
W. W.: Potem pojawiła się sztuka postkonsumpcyjna?
N. LL: To było badanie sensu galarety, śliskości i kleistości istoty życia. Nieznana do końca moc spermy nie tylko bowiem spełnia funkcję przedłużania gatunku, jest to także rodzaj ślizgawki, gdzie moc i siła pojawiają się wraz z biologicznym wigorem.
W. W.: Mniej bezpośredni, ale także istotny aspekt erotyczny pojawia się także w niektórych Twoich performances?
N. LL: Myślę, że użycie w sztuce ciała stanowi akt jakiegoś ekshibicjonizmu, często o podłożu erotycznym. W performance Punkty podparcia nago dotykałam ziemi, byłam jak gdyby anteną połączoną z kosmosem, chciałam przez swoje ciało odtworzyć obraz gwiazdozbioru. To już była erotyka bardzo wysublimowana: ręką, brzuchem, nogami, ustami łączyłam się z ziemią.
W. W.: Ogromnie ważna wydaje mi się Twoja instalacja na wystawie „Ars Erotica” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Według mnie stanowiła swoiste podsumowanie różnych Twoich dotychczasowych dokonań artystycznych, wskazywała obecność ciągle tej samej egzystencjalnej problematyki, stanowiła konsekwencję wielu dotychczasowych poszukiwań. Składało się na nią proste szpitalne łóżko, stolik i dwa krzesła przykryte niby-tkaniną w czarno-biały rzucik, która z bliska okazywała się płachtami zdjęć rejestrujących akt miłosny. Na ścianie kilka takich rejestracji i białe, sztuczne kalie, symbol śmierci albo ślubnego bukietu. Najbardziej przejmujące zobrazowanie przenikania się codzienności z rzeczami ostatecznymi.
N. LL: Od lat 80. interesują mnie wątki lęku egzystencjalnego, moja sztuka stała się bardziej tragiczna, interesuje mnie mistyka. Pozwól, że znów zacytuję siebie: „…Spazm rozkoszy jest stanem transcendentalnego zawieszenia, które pozwala przekroczyć egzystencjalną perspektywę. Jest doznaniem siebie i doznaniem śmierci zarazem. Otarcie się o autentyczną śmierć skłania mnie do przekonania, że niepowtarzalność jednostki, własnej osoby, jest motorem każdego działania. Stąd też moja fascynacja literaturą mistyczną: św. Teresa Wielka, św. Jan od Krzyża i św. Teresa od Dzieciątka Jezus, u której ze zgrozą odkryłam nieomal identyczność doznań mistycznych i erotycznych. Jest to zapewne bluźnierstwo z punktu widzenia ortodoksji, ale te graniczne, ekstremalne stany mają według mnie wspólną płaszczyznę”. Cóż, jak gdyby przekroczyłam Conradowską smugę cienia i już inaczej myślę, moja świadomość jest inna, moja sztuka też stała się inna.
Wiesława Wierzchowska, 9 lipca 1994
Tekst opublikowany w katalogu, Galeria Arsenał, Białystok 1995.